DAIHATSU TERIOS. MIŁOŚĆ PEŁNA KAMIENI
16 października 2014Pamiętacie historię Vitary bez sprzęgła? Przerwałem ją w chwili, kiedy uprzejmy Grek zaparkował pod naszą górską oazą nowy samochód. Vitara odeszła w niepamięć, a my z lekkim niesmakiem przyglądaliśmy się temu, co stało przez wejściem do tawerny. Miał chłop szczęście, w tawernie serwowali najlepsze jedzenie, jakie spotkaliśmy do tej pory tułając się po greckich bezdrożach. W innym przypadku uprzejmy Grek usłyszałby na pewno kilka mało uprzejmych słów. Otóż przed drzwiami, a raczej przed foliową zasłoną, odgradzającą świat zewnętrzny od zapachu suflaków i domowego wina, stał Daihatsu Terios.
BRACISZEK ZZA LASU
W porównaniu do Suzuki Vitara, Terios wyglądał jak biedny, zaniedbany brat. O ile Vitarę trudno uznać za samochód o „seksownych, zmysłowych kształtach”, o tyle w przypadku Teriosa o zmysłowości absolutnie nie ma mowy. Niby zaokrąglony tu i ówdzie, ale jakoś tak dziwnie. Bez pomysłu i pasji. Wyglądał, jak kobieta, która próbowała założyć eleganckie ciuchy przed wyjściem do teatru, ale wyszła w garsonce założonej tył na przód. Albo facet w ślubnym garniturze sprzed 20 lat. Powyższe porównania nie są przypadkowe, w końcu w trakcie przymusowego, acz bardzo udanego obiadu, nasłuchaliśmy się o stylizacji i „robieniu szafy”. O czym wspominałem w części pierwszej.
Ponieważ, w związku ze spalonym sprzęgłem w Vitarze, uciekły nam wszystkie odcinki specjalne Rajdu Akropolu, prosto z tawerny ruszyliśmy w kierunku hotelu. Podobno wystarczy tylko 7 sekund, aby poznać drugiego człowieka. A dokładnie, tych pierwszych 7 sekund kształtuje wyobrażenie innych o nas. Później możemy stawać na głowie, przynosić kwiaty i czekoladki, ale i tak pierwsze wrażenie jest najmocniejsze. Gdyby tak było w przypadku samochodów, Daihatsu Terios zostałby w rowie obok tawerny, samotny i znienawidzony. Ale niestety, musieliśmy dotrzeć do Loutraki i własnego łóżka, więc przymknęliśmy oko na jego gburowatość i brak komunikatywności.
CO TO JEST, TRAKTOR?!
Terios miał pecha, bo przesiedliśmy się do niego z Suzuki Vitara. Z samochodu, który nie jest największym osiągnięciem swojego projektanta, ale który, mimo wszystko, da się lubić. Przyjazne wnętrze, wygodne fotele, całkiem niezły komfort jazdy. Zderzenie z Teriosem było twarde i brutalne. Głośny, wręcz siermiężny, krótko mówiąc, traktor. Na domiar złego, nasz Terios nie był egzemplarzem prosto spod igły, a sprawne ręce poprzednich kierowców dały mu popalić. Tu się coś telepie, tam coś skrzypi, wyposażenie mocno średnie, jak to w autach z wypożyczalni. Generalnie, pierwsze wrażenie bleee… Było nam przykro, że spędzimy z nim kilka kolejnych dni i z tęsknotą spoglądaliśmy na Vitarę, czekającą na pomoc bogów z Olimpu. Niestety, Terios miał jedną, jakże ważną przewagę. Działające sprzęgło.
Po godzinie porzuciliśmy Teriosa na parkingu przed hotelem, przyznam, z dużą przyjemnością. Przy okazji, nie wierzcie nawigacji! A na pewno nie wierzcie jej bezgranicznie. Kiedy człowiek nie bardzo zastanawia się nad tym, co robi i wpatruje się bezmyślnie w zieloną linię na monitorze, może wylądować zupełnie nie tam, gdzie zamierzał. Nasze nawigo wymyśliło, że bez wątpienia chcielibyśmy dotrzeć do Loutraki na… Krecie. A ponieważ wciąż byliśmy zajęci dyskusją o stylizacji i szafach, zorientowaliśmy się dopiero po jakiś 25 kilometrach. 1100 kilometrów do celu. Uwaga! PROM! Jaki prom?!?!?! Jakie 1100 kilometrów?!?!?
PRZEPRASZAM, TERIOS…
Następnego dnia odcinki specjalne Rajdu Akropolu przebiegały zaledwie kilkanaście kilometrów od naszej malej plaży wbitej w szafirowe wody Zatoki Korynckiej. Ale mapa mówiła coś innego. Fakt, niby blisko, ale w górach określenie „blisko” często jest błędne. Po dłuższej analizie doszliśmy do wstrząsającego wniosku – nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt, do tego jeszcze po szutrowych (tak nam się wydawało) ścieżkach, prowadzących przez wyludnione góry Geraneia.
Kiedy zjechaliśmy z asfaltu, teoretycznie szutrowe ścieżki błyskawicznie zamieniły się w pokryte kilkunastocentymetrowymi, ostrymi kamieniami dukty szerokości Teriosa, widniejące na mapach skrzyżowania w rzeczywistości były przejazdami przez wartkie strumienie, a łagodne zbocza przeistoczyły się w kilkusetmetrowe urwiska, podziurawione przez spływającą z góry wodę. Krótko mówiąc, zrobiło się groźnie, szczególnie na tylnym fotelu, zajmowanym przez wygodnickich kolegów od kamery i mikrofonu, którzy w panice zapinali pasy bezpieczeństwa i szukali rączki nad drzwiami. Wszystko po to, żeby nie czuć się jak przysłowiowe worki z ziemniakami.
No i okazało się, że teoria 7 sekund to kompletna bzdura, przynajmniej w przypadku samochodów. Z sekundy na sekundę byłem coraz bardziej zdumiony, a moje zdumienie rosło wprost proporcjonalnie do wewnętrznego parcia kolegów z tyłu, w szczególności parcia w okolicach siedziska fotela. Terios nagle przeistoczył się w prawdziwego wojownika bezdroży, sunął bez zająknięcia przez najtrudniejsze i najbardziej nierówne zakręty, przecinał kamieniste strumienie, wspinał się na kilkunastoprocentowe podjazdy. Stały napęd na 4 koła pokazywał, że wreszcie ktoś wrzucił Daihatsu w jego naturalne środowisko. Zapomniałem o telepiących się plastikach, o huczącym silniku, o rozklekotanym zawieszeniu.
ZIMNY ŁOKIEĆ RACZEJ NIE
Jazda Teriosem stała się prawdziwą, nieopisaną, bezgraniczną przyjemnością. Niewielki silniczek – zaledwie 1.5 litra 16V o mocy 105 KM – unosił się ponad szczyt swoich możliwości, wyżej nawet, niż Makryplagi, najwyższe wzniesienie pasma Geraneia. A kiedy wyjechaliśmy już na górę i z kamienistych duktów zjechaliśmy na kilkumetrowe, płaskie szutry, zrobiło się jeszcze lepiej. Terios oddał się całkowicie i mknął bokiem po szerokich, płaskich zakrętach, posłusznie reagując na każdy ruch kierownicy. Ciągnął za sobą chmurę pyłu, perfekcyjnie wbijając się w kolejne wąskie przesmyki. Szczerze? Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek napiszę coś dobrego o Daihatsu. Nie wiem, czy to porównanie na miejscu, ale Terios przypomina mi sushi. Dopóki nie spróbujesz, nigdy nie pomyślisz, że na stałe wpiszesz je do swojego jadłospisu. I pomimo, że nie lubisz ryby, nie możesz przestać.
Wnioski? Jeśli potrzebujecie SUV-a, Daihatsu Terios może spełnić Wasze oczekiwania. Dlaczego tylko „może”? Bo nikt na niego nie spojrzy, kiedy postanowicie zrobić rundę po nadmorskim bulwarze. Ale jeśli chcecie poszaleć w trudnym terenie, Terios zasługuje na pełne zaufanie. Moje, na pewno. Kolegów z tyłu, nie do końca.
DANE I CYFERKI
Mały SUV produkowany od 1997 roku. Pierwsza generacja modelu debiutowała jako miejski mikrovan o nazwie Terios Kid i była początkowo sprzedawana wyłącznie w Japonii. W 2000 roku, po gruntownej modernizacji, samochód zyskał bardziej terenowy charakter. Na innych rynkach auto funkcjonowało też jako m.in. Toyota Cami (Japonia), Perodua Kembara (Malezja) oraz Daihatsu Taruna (Indonezja). W 2006 roku zaprezentowano odmienionego Teriosa II, który bazował na prototypie o nazwie D-Concept 4×4. Model powstał we współpracy z Toyotą. Jego bliźniaczym modelem jest Toyota Rush.
Parametry:
- Silnik 1.5 litra DVVT o mocy 105 KM, moment obrotowy 140 Nm/4400 rpm
- Stały napęd na 4 koła, 1.5 litra 16V o mocy 105 KM
- LSD (Limited-Slip Differential) dla tylnej osi dostępny dodatkowo dla wersji 4WD
- Minimalny promień skrętu: 9,8 metra (mierzony „od krawężnika do krawężnika”)
- Systemy EBD i ABS
- Skrzynie biegów: 5 M/T, 4 /T
[…] Ale o tym nieco później. Bo po dwóch godzinach krawat z Avisa zaparkował pod tawerną w Sofiko naszą nową ofiarę – Daihatsu Terios. […]